
We wtorek Wojti podejrzanie nie chciał jeść śniadania ani nawet się napić czegokolwiek. Ale matka głodnego dziecka do przedszkola nie puści więc wmusiłam kilka gryzków kanapki i łyk picia, po czym dostałam to z powrotem. I tak cały dzień... Wymioty, pojenie po łyżeczce co kilka minut, próby podania elektrolitów. Wojtek przelewał się przez ręce. Dzień spędził głównie w pozycji leżącej. Po południu stwierdził jednak, że chce mu się pić i jak tylko zobaczył swoje picie wypił całą szklankę na raz a ja nie byłam w stanie mu jej wyrwać:). No i wiadomo jak się skończyło. Kolejnym przebieraniem. Następne szklanki już powoli po łyczku i dzięki Bogu ok 18 się skończyło. Na wszelki wypadek w nocy przestawiłam się na tryb czuwania, żeby pilnować czy nie wymiotuje. Na drugi dzień Wojtuś czuł się lepiej. Zaczął jeść. Dzień pełen wrażeń i nieprzespana noc dały mi w kość i sama podupadłam na zdrowiu, coś na styl pół-grypy pół-żołądkowej. A do tego wszystkiego Wojti miał komisję orzekającą :) Całe szczęście, że już tego dnia nie wymiotował, a ja jakoś się trzymałam. Zaliczyliśmy 2 pokoje, lekarkę i psycholog. I koniec. :) Teraz już tylko dojść do siebie...
Cudne masz te dzieciatko swoje i tak bardzo podobne do mojego :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
OdpowiedzUsuń