Po wypoczynku u dziadków przyszedł czas na tour de Warszawa po Wojtkowych lekarzach, co prawda to raptem 2 wizyty, ale dla nas to na prawdę jak "tour de". Pierwszą wizytę odbyliśmy u lekarza DAN. Nazbierało się wyników małego, ktoś musi to ogarnąć. Podleczyć brzuszek Wojtusia, a potem całą resztę co będzie trzeba. Po naszym teście z dietą bezmleczną i wynikiem Food Detective jestem pełna optymizmu, wiem że może być lepiej. To dało nam dowód, że małemu po prostu wiele rzeczy przeszkadza. Swoją drogą to okrutna ironia, jeśli wyniki są dobre to źle, bo nie ma co leczyć, a z kolei gdy wychodzą złe, jest wielkie zmartwienie, bo u dziecka coś szwankuje. O jakie wyniki wyniki modli się rodzic? To już kwestia indywidualna. Wracając do leczenia - na początek terapia przeciwgrzybiczna, enzymy trawienne i podstawowe suplementy. Po podleczeniu małego grzybka stawiamy się znowu.
Na drugi rzut - nasz wspaniały laryngolog. Szczęście w nieszczęściu TA wizyta w TYM czasie! Dobre wieści są takie, że farmakologiczna terapia obkurczająca migdałki zadziałała i nie trzeba operować Wojciecha :) Migdały są wręcz książkowe. A skąd taka radość z wizyty? Bo tak się nieszczęśliwie złożyło, że Wojtalek złapał fazę na wkładanie wszystkiego do nosa. Najlepiej przedmioty kuliste. Ale tym razem włożył sobie łuski gryki, które wysypywały się przez dziurkę z materacyka. Część oczywiście udało się wykichać, ale kilka wbiło się w śluzówkę, a z nosa zaczął wydobywać się ropny smrodek. Pan doktor zaaplikował do nosa ciekawe sprzęty i wyjął wszystkie łuski na raz. Dał też Wojtkowi mały wykładzik na temat wsadzania do nosa, ale nasze dzieciątko nic z tego nie zrozumiało :( Stan zapalny w nosku przeszedł jak ręką odjął, ale co z tego jak ciągle wkłada coś nowego. Przynajmniej nic tak ostrego. Jedyne co mi pozostało to pomoc w wykichaniu tego, bo jeszcze nikt nie wynalazł cudownego aerozolu do nosa wywołującego kichnięcie dla małych nosowych dłubaczy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz