niedziela, 20 października 2013

Gdy radość miesza się ze smutkiem

Są takie dni w życiu, kiedy dzieje się tak wiele rzeczy dobrych i złych jednocześnie, że człowiek nie wie czy
śmiać się czy płakać. My mieliśmy ostatnio takie dni...
 Wojtuś dzielnie się trzymał prawie przez cały okres turnusu rehabilitacyjnego. Mały Mistrz Świata dzielnie znosił pobudki o nieludzkich godzinach, podróże pociągami w tłoku i ścisku a przede wszystkim intensywny tok pracy. I tu jesteśmy z niego dumni, bardzo bardzo dumni. Po każdych zajęciach słyszałam to samo, że Wojtek ładnie pracował, wykonywał polecenia, pomagał sprzątać. Na początku wypowiedzi te były bardziej rozbudowane, potem stały się takim standardem. Byłam tak zaskoczona jego zachowaniem, pracą, a przede wszystkim tym co robił, nauczył się robić i to było tak oczywiste że on to POTRAFI. Czułam jakbym poznawała swoje dziecko na nowo, jakbym wróciła po dalekiej podróży. Nie było już mojego rozbieganego synka, był synek, który podchodził do terapeutki, brał dyski sensoryczne i rozkładał sobie z nich tor przeszkód, a potem po zabawie odkładał je dokładnie na swoje miejsce. Sam wdrapywał się w krzesełko z blacikiem u pani psycholog, kładł na materacyk na terapii taktylnej. Był zwarty i gotowy do pracy :) Wszystkie pochwały, potem już standardowe oświadczenia typu "dziś było bardzo dobrze, ładnie pracował" i pomysły na pracę, które sprawdzały się w gabinecie dały mi wielkiego kopa naładowanego pozytywną energią. Tym bardziej, że w domu widziałam przełożenie tych doświadczeń. Wojti odkłada zabawkę na półkę, PODAJE mi coś i układa poduszki na łóżku! Nawet poziom rozumienia mowy poszedł w górę. Same pozytywy, aż miałam ochotę zamieszkać na stałe w naszym ośrodku :):):)
Niestety poziom szczęścia szybko poszedł na samo dno. Wojtuś zaczął gorączkować i ostatni dzień turnusu musieliśmy sobie odpuścić. Ale nie to było najgorsze. Gorączka 40 st której nie dawało się zbić, 2 wizyty w szpitalu, w tym jedna nocna, z noska lała się ropa, w buzi wysyp pleśniawek, Wojti znów stracił na wadze, 5 nieprzespanych nocy. Tak w wielkim skrócie wyglądał ostatni tydzień. Ale była to dobra lekcja życia i nauczyła mnie kilku ważnych rzeczy, (np. jak masz lekarza dobrego, to chodź TYLKO do niego). W międzyczasie, gdy Wojtuś nam się rozkładał, zaczęło się księgowanie 1% podatku. Przypomnę, że ledwo zdążyliśmy w tym roku :) Zapisaliśmy się do Fundacji na przełomie lutego i marca. Nie liczyliśmy na wiele, zmobilizowaliśmy do pomocy rodzinę i znajomych i w tych kręgach działaliśmy. I jesteśmy baaardzo miło zaskoczeni, bo udało się zebrać ponad dwa razy tyle na ile liczyliśmy, a to jeszcze nie koniec księgowania wpłat! Ale tej tematyce należy się osobny wątek, który opublikuję, gdy już spłyną wszystkie środki.
Tak więc, są takie dni w życiu, gdy radość miesza się ze smutkiem. Tym razem i oby tak było zawsze wszystko dobrze się skończyło, bo najważniejsze jest to, że Wojtuś już wrócił do zdrowia a na jego buzi znów gości uśmiech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz